Anita Gurbisz: Wyprawa do Albanii – część I
Czytelnikom eLipinki.pl proponujemy dwuczęściową relację z wyprawy do Albanii. O albańskich klimatach, niezwykłej przyrodzie i równie niezwykłych mieszkańcach tego niezbyt znanego europejskiego kraju, opowiada Anita Gurbisz.
Propozycję wyjazdu do Albanii dostałam od kolegi z zaprzyjaźnionego klubu turystycznego Mimochodek. Na początku chętne były 4 osoby… Wieść o pięknych wakacjach szybko się jednak rozniosła i na wyprawę zgłosiło się bagatela 16 osób. Po zorganizowaniu samochodów, namiotów, stworzeniu planu przejazdu i zwiedzania, ruszyliśmy czterema rożnymi ekipami, aby spotkać się już w Górach Północnoalbańskich.
Ale zanim do tego doszło, trzeba było przejechać prawie 1500 km, poddać się rumuńskim pogranicznikom, pokonać liczne serpentyny i zapoznać się z albańskimi „autostradami”. Razem z przyjaciółmi Eweliną i Konradem oraz tatą wyjeżdżamy w piątek, wczesnym popołudniem, na południe. Nieśpiesznie przekraczamy granicę ze Słowacją, doskonale znajomą drogą zmierzamy na Węgry i następnie już w nocy wjeżdżamy do Rumunii. Tu czeka nas niemiła niespodzianka ze strony pograniczników, którzy zarobili na naszej naiwności i wmówili nam, że nie wykupiliśmy obowiązkowej winiety. Kara to bagatela 200 euro. Jednak za 30 euro odzyskujemy swoje paszporty i ruszany dalej do Serbii.
Częściowo przejeżdżamy przez popowodziowe tereny, podziwiając siłę żywiołu. Po krótkiej drzemce w samochodzie, docieramy rano do pierwszego celu – Davolja Varos czyli Miasta Diabła. Szumna nazwa to nic innego jak zespół osobliwych form skalnych. Są to wysokie od 2 do 15 metrów stożkowate kolumny i iglice z charakterystycznymi „czapkami” na ich szczytach, w postaci głazów andezytowych. Te w liczbie ponad 200 stoją dumnie niczym strażnicy górskiego pasma Radan. Powstały w wyniku erozji gleby. Górna skała jest dużo odporniejsza na warunki atmosferyczne i chroni dolną część. Dodatkową ciekawostką na tym terenie jest wysoko zmineralizowana woda, o intensywnym pomarańczowym kolorze, wypływająca z „czerwonego źródła” oraz otwory po XIII w. kopalniach miedzi, żelaza i złota.
Niestety i do serbskiej Kapadocji dotarła cywilizacja w postaci biletów wstępu (szokująco dla nas drogich -3 euro/os) oraz wielu kolorowych budek z pamiątkami i lokalnymi trunkami. Tymi ostatnim jesteśmy częstowani. Odwdzięczając się, kupujemy drobne upominki i ruszamy w dalszą drogę.
Z burczącymi brzuchami zatrzymujemy się w Kursumlija i w niewielkiej knajpce zamawiamy lokalny przysmak. Mięsko, wielka bułka i trzy rodzaje sałatek za 4 PLN. Smakuje bosko. Na dodatek nie wszystkim udało się skonsumować całości :D Tak posileni jeszcze tego samego dnia przejeżdżamy granicę z Macedonią, mijamy stolicę Skopje i już późnym wieczorem zmagamy się z serpentynami i górami przy granicy z Albanią. Tę przekraczamy na zachód od ogromnego, granicznego jeziora Ohrid. Rozbijamy namiot już po ciemku, co ma ten plus, że nie zważamy na kamienie i pochyłości, a ranek obfituje w piękne widoki nieznanej okolicy.
Zbieramy się szybciutko, gdyż dziś w planie zwiedzanie „miasta tysiąca okien”. Berat, jak opisuje przewodnik, to jedno z najstarszych i najcudowniejszych miejsc na mapie Albanii. Utrzymane w stylu osmańskim z muzułmańską dzielnicą i jednym z najstarszych meczetów w kraju, zachowało czar minionych wieków. Zaczynamy od zamku Kala z XIII w. z którego rozciąga się widok na nowe miasto. Białe, kamienne domy, mury i brukowane uliczki doskonale współgrają z czerwonymi makami, których tu nie brakuje.
Opuszczamy zamek i kierujemy się nad rzekę, skąd rozciąga się widok na wspominane tysiąc okien. Ułożone blisko siebie na zboczu domy łączą się w całość, tworząc wspaniały pałac. Z miasta kierujemy się na południe, do kanionu rzeki Osum. Szybko orientujemy się, że albańskie drogi pozostawiają wiele do życzenia i na pokonanie 50 km trzeba policzyć 2-3 godziny (jeśli nie cały dzień w przypadku gór). Kamieniste, kręte, z przechadzającymi się stadami owiec i kóz, tworzą niesamowity klimat. Próbując się rozpędzić, szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemie przez panów policjantów krzyczących za nami z uśmiechem: „Spokojnie, spokojnie”.
Kanion zaczyna się 7 km na południe od miejscowości Cordova. Liczy 15 km długości i około 100 metrów głębokości. Nie da się go nie zauważyć i już z daleka robi piorunujące wrażenie. Nic dziwnego, że jest porównywany do wąwozu Kolorado. Mniejszy, ale równie barwny, można podziwiać z góry oraz przy niskim stanie wody z dołu. Spotykamy firmę organizującą spływy pontonowe, jednakże cena 50 euro/os trochę nas zniechęca i zadowalamy się kąpielą oraz przechadzkami ścieżkami nad dnem kanionu.
Odświeżeni wracamy na północ, mijamy Berat, następnie duże portowe miasto Durres i kierujemy się na wychwalany półwysep, gdzie planujemy zażyć morskich kąpieli i zanocować. Pomimo że jedziemy autostradą, to poruszamy się dość wolno. Zaskakują nas przebiegające przez drogę stada owiec, spacerujący ludzie z wózkami oraz liczne ronda. Już po zmroku, po kolejnych nadmorskich serpentynach docieramy do Kepi i Rodonit. Droga kończy się na kościółku św. Antoniego. Zmęczeni szybko zasypiamy przy szumie fal i nastawiamy budzik na zabójczą 4.30 z nadzieją na kąpiel przy wschodzie słońca.
Prawie nam się udaje wstać ;) Przestraszona ilością śmieci na brzegu, zabrałam się za zdjęcia i zwiedzanie bunkrów. Reszta dopełnia morskiego obowiązku i zakłada stroje kąpielowe. Po śniadaniu, wraz z Eweliną, mając ku temu ważny powód, popędzamy towarzystwo i pakujemy się w dalszą drogę. Dziś zwiedzamy Kruję, miasto Skanderberga, narodowego bohatera Albanii. Przepięknie położone miasteczko na wzgórzu, z górującym nad wszystkim zamkiem, muzeum Skanderberga oraz muzeum etnograficznym, przyciąga jeszcze z jednego powodu. Tu właśnie znajduje się największy w kraju targ :D
Po godzinie oglądania antyków, przedmiotów powojennych, biżuterii, pamiątek “made in china” oraz pomysłowych lokalnych przeróbek (maszynka do mielenia kawy wykonana z naboju) jesteśmy przekupione przekąską w postaci burka i opuszczamy miejsce rozpusty. Czas już jechać w góry, gdzie czeka na nas prowodyr całego wyjazdu. Ale góry, wysokie, dzikie i trudno dostępne to już całkiem inny temat…
Anita Gurbisz
Gratuluję Pani Anicie wspanialej wyprawy do Albanii.
Dziękuję pani Anicie za piękną relację z podróży do Albanii, wspaniałe zdjęcia.