Pożar Sanktuarium w Lipinkach w 1972 roku
8 stycznia 1972 r. dotknął Lipinki, tragiczny pożar sanktuarium. Powstał on prawdopodobnie od wadliwej instalacji elektrycznej.
Po rannych Mszach św. 8 stycznia w sobotę księża udali się do zajęć. Ks. proboszcz Franciszek Noworolnik na kolędę w Lipinkach, ks. wikariusz Ignacy Piwowarski, odprawić nabożeństwo dla grekokatolików w Rozdzielu. Jedynie emerytowany ksiądz – Franciszek Borowiec pozostał na plebanii. Około godziny 10.00 dwaj chłopcy, uczniowie szkoły podstawowej, mieszkający w sąsiedztwie kościoła – Jan Opałka i Leszek Kosiński – przechodząc obok kościoła zauważyli, że z okna kościoła wydobywają się białe obłoczki. W pierwszej chwili byli przekonani, że to kościół „paruje”, bo właśnie dopiero co zainstalowano nowe piecyki ogrzewcze. Zaraz jednak zorientowali się po zapachu, że to jednak dym!
Zaalarmowali najpierw plebanię, ale nie znajdując tu kluczy do kościoła, powiadomili zakonnice. Przybiegła siostra Ludmiła i otworzyła zakrystię. Nie było jeszcze dymu. Otworzyła więc drzwi do kościoła i wtedy do zakrystii buchnął gryzący w oczy dym. Kościół był wypełniony dymem, nic nie było widać, było jedynie słychać trzask palącego się wielkiego ołtarza, w którym była umieszczona Łaskami Słynąca Figura. Wtedy siostra Ludmiła poprzez przedsionek kościoła wraz z jednym z chłopców (Jankiem) wyszli na wieżę i uderzyli na alarm we wszystkie dzwony. Leszek tymczasem pobiegł do komendanta OSP Franciszka Rządcy, aby sprowadzić pomoc. Pracownica plebanii, Maria Witnig, udała się na pocztę, aby wezwać straż, a Halina, siostra Leszka, pobiegła zawiadomić ks. Noworolnika.
Tymczasem wokół kościoła gromadzili się bliżsi i dalsi sąsiedzi. Próbowano ratować figurę. Jan Resiuła wspiął się nawet na ołtarz i dosięgnął figury, ale nie znając sposobu jej umocowania (drewnianymi listwami na hakach), nie zdołał jej zdjąć. Kiedy wrócił po chwili z drabiną, figury już nie było, bo przepaliły się mocujące listwy i spadła w palące się na posadzce głownie dolnego ołtarza.
Wrócił z kolędy ks. proboszcz Noworolnik, ale dostał się jedynie do kaplicy św. Barbary, gdzie strażak w masce podał mu dopiero teraz wyjęty z tabernakulum Najświętszy Sakrament. Ks. Noworolnik przeniósł Pana Jezusa na plebanię.
Zaczęły też przybywać zaalarmowane telefonicznie straże. Było już wielu parafian, którzy nawet z zakrystii i kaplicy (tam się nie paliło) zaczęli wynosić paramenty i sprzęty kościelne. Jednak odnośnie płonącej części kościoła trzymano się irracjonalnej zasady: bez otwierania pomieszczenia pożar sam zgaśnie. Pilnowali tego zwłaszcza ORMO-wcy i milicjanci. Pożar jednak przerzucił się na strych prezbiterium, a tu, niczym nie tłumiony, objął strych głównej nawy.
W tym czasie przybył z Rozdziela ks. wikariusz, Ignacy Piwowarski. Siłą wdarł się do kościoła i spod palącego się głównego ołtarza wyciągnął zwęglone resztki zabytkowej figury. Zabytkowa figura nasycona w trakcie konserwacji (1941 r.) ochronnymi żywicami, nie tyle się paliła, co topiła od wysokiej temperatury, zatracając rzeźbiarskie kształty.
Akcja przybyłych Straży Ochotniczych była mało skuteczna. Nie uzgodniły one metody gaszenia takiego pożaru, wyraźnie brakowało współpracy poszczególnych jednostek OSP, wysokich drabin, jednolitego dowództwa. Dopuszczono do rozprzestrzenienia się pożaru na wieżę, która była oddzielona od nawy murem. Aby powstrzymać ogień, wystarczyło tylko zabezpieczyć małe przejście.
Obecni przy kościele parafianie lipińscy pojęli grozę zniszczenia. Mimo faktycznego już teraz niebezpieczeństwa zawalenia się przepalonego stropu, siłą otworzyli główną bramę pod wieżą, kaplicę i zakrystię i z narażeniem życia wynosili wszystko, co się jeszcze nie spaliło. Wynieśli wtedy feretrony, chorągwie i sztandary, stacje Drogi Krzyżowej, a nawet ciężkie ławki. Spalił się niestety w znacznej części główny ołtarz, zniszczone zostały boczne ołtarze i zabytkowa ambona. Spaliły się całkowicie organy, stopiły się dzwony, a ich resztki spadły w zgliszcza wypalonej wieży. W dziwny sposób ocalała malowana na płótnie obraz-kopia Łaskami Słynącej Figury, znajdująca się tuż obok organów na chórze.
Wczesnym popołudniem okrutny żywioł ognia ujawnił swoje dzieło. Zawaliła się przepalona więźba dachowa, strącając do wnętrza kościoła przepalony, drewniany sufit. Nawę zasłały dopalające się głownie. Na oczach obecnych płomienie objęły baniastą kopułę wieży i górujący nad całą budowlą krzyż, który po chwili, z przeraźliwym zgrzytem rozdzieranej blachy kopuły, runął na ziemię. Po przyległych do kościoła placach rozległ się głośny płacz lipińskich parafian. Strażacy rutynowo polewali sterczące kikuty murów… nie było już czego ratować…
Jeszcze tego samego dnia wieczorem przybył do Lipinek ks. biskup Jerzy Ablewicz z Tarnowa i ks. prałat Stanisław Pękała, dziekan z Biecza. Lecz cóż mogli powiedzieć zatrwożonym kapłanom, płaczącym parafianom i wszystkim świadkom tragedii? „Fiat voluntas Tua” – „Wola Boża”, zresztą nie po raz pierwszy w historii Lipinek.
ks. Kazimierz Martyński
BIBLIOGRAFIA:
Ks. Kazimierz Martyński, W Lipińskim Kościele Maryi Tron Się Wznosi, Lipinki 1992.
Najnowsze komentarze